19 grudnia 2010
"Mamy 1,20 € ...zdążymy wszystko załatwić..."
A żebyście wiedzieli, że tak właśnie jest. Nadszedł czas świętowania pierwszego roku razem, tak jest w końcu ktoś wytrzymał ze mną rok. Mieliśmy ogrom zmartwień, nawał pracy, okropnie dużo frustracji...i jeszcze więcej szczęścia, radości i miłości. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie mamy dużo, jesteśmy ludźmi którzy znaleźli się w początkowym stadium zakładania rodziny i jest im cholernie trudno. Zwykłe szaraczki, które niczym się nie wyróżniają. Lecz to jak nas postrzegają ludzie jest całkowicie mylne, jak na prawdę jest w rzeczywistości... Mamy dużo, mamy siebie. Kiedy wiem, że nic mi nie wychodzi, zdaje sobie sprawę że stoję na krawędzi słoika i wystarczy delikatny powiew żebym tam wpadła, biorę się w garść. Bo teraz wiem jedno nieświadome proszenie o podanie ręki abym wydostała się ze słoika zabija innych... siebie ratuję (czysty egoizm). Do szczęścia wcale nie potrzeba kokosów, można żyć bez pralki, bez szafek kuchennych, z akwarium bez rybek oraz sypiać w łóżku bez jednej śrubki. Można żyć z pewnymi materialnymi defektami i być niesamowicie szczęśliwym, tak niesamowicie, że aż wydaje się to surrealistyczne, surrealistyczne...ale prawdziwe. I tak żyję z dnia na dzień, trzymając w głowie moje 1,20 € i przypominając sobie zawsze w porę, że nie potrzebuję masy pieniędzy i drogich przedmiotów, potrzebuję zdrowego rozsądku aby stwierdzić, że nic więcej do szczęścia nie trzeba bo... wszystko zdążymy załatwić...
Minął rok... kolejny raz na Aleksie, kolejny raz to samo uczucie, i nadal w głowie, sercu pewność czego chcę w życiu... chcę za rok tam wrócić i nadal patrzeć się w oczy, które dają mi siłę by żyć...
Tym razem z potrzebą picia...wody... w łóżku z poczuciem radości, w końcu radości... niesamowite jak człowiek może tęsknić za fizyczną i psychiczną radością. W kalendarzu mogę odznaczyć... "skończyłam z tym!" zaczynam na nowo żyć, żyć i znów dawać szczęście...
Arrivederci&Au Revoir
11 grudnia 2010
nie kasa zdobi człowieka, lecz mądrość i radość z życia...
I stało się... jeszcze parę miesięcy temu nie podejrzewałabym siebie o tak drastyczno - destrukcyjne zmiany jaką była dla mnie sprzedaż mojego pierwszego, najukochańszego auta "białej strzały". Wiązałam z nią ogrom przeżyć i jeszcze więcej wspomnień. Długo się zastanawiałam czy jest sens pozbywania się czegoś na co pracowało się niespełna 3 miesiące. Ale rozsądek wygrał z poczuciem silnego związku emocjonalnego. Wtedy byłam na siebie zła, nie widziałam sensu w pracowaniu na coś, co za rok będzie trzeba się pozbyć. I tak moja podświadoma ulokowana głęboko w sercu złość tkwiła do około dwóch ciężkich tygodni. Nałożyło się chroniczne zmęczenie z potrzebą pilnych wydatków. Ja budziłam się rano i z przerażeniem patrzyłam w lustro... świadomość tego, iż nie mogę już odnaleźć radość z tego konkretnego dnia przytłaczała mnie coraz bardziej. Lecz najbardziej przerażał mnie fakt, iż z kobiety w pełni mobilnej stałam się kobietą mocno uzależnioną od rozkładu jazdy pkp. Gdy człowiek traci coś na co ciężko pracował, czuje się wówczas biedny. Nie odczuwa radości żadnej wręcz zastanawia się po co stracił tyle czasu na zarabianie na upragnioną rzecz. Po dłuższym czasie zrozumiałam że to nie biała strzała nadawała radość mojemu życiu, lecz to co siedziało we mnie. A nie ważne jest czym się jeździ czy ibizą, czy rowerem bądź pociągiem. Najważniejsze było dla mnie wtedy to, że podjęłam sama trudną decyzje sprzedałam auto ponieważ, potrzebowałam pieniędzy i nie było mnie stać na jego utrzymanie. Rozsądek wygrał z wygodą. Teraz mamy inne auto lecz z ogromna radością wsiadam na rower i jadę przed siebie. Nie żałuję utraty czegoś o co walczyłam bo wiem, że to nas w pewnym sensie uratowało. A w życiu nieraz trzeba rezygnować z czegoś na koszt jeszcze czegoś innego, trzeba po prostu wiedzieć kiedy powiedzieć "stop" i ruszyć już inną drogą...
Późno się zrobiło a ja zatapiam się we wspomnieniach i z uśmiechem słucham piosenki która towarzyszyła mi podczas 170 km wycieczek do domu. "Meat me halfway"
Arrivederci & Au Revoir
17 listopada 2010
bo kłócić się...trzeba umieć
Kłótnie czyli coś co nierzadko rozwala nam dni, szczęście, związki być może życie. Lecz czy zawsze tak musi być? Zazwyczaj kłótnie postrzega się jako coś złego, jako początek końca. Ja nie do końca się z tym zgadzam, trzeba mieć dystans do siebie, do pewnych spraw do życia. Trzeba umieć postępować tak aby po drodze nie zabijać swojego szczęścia. Wyobraźmy sobie sytuację jest piękny jesienny poranek, wstanie prawą a nie lewą nogą motywuje nas do pozytywnego działania, lecz nagle coś się dzieję, coś nam się nie spodoba i idzie lawina... Wtedy swoją całą frustrację wyładowujemy na ludziach którzy w danym momencie są obok nas (partner, rodzice, siostra, brat, pies itd.) Wówczas jesteśmy tak zaślepieni swoją złością, że nie przeszkadza nam świadome krzywdzenie innych, wtedy jesteśmy święcie przekonani, że oni na to zasłużyli, że to my jesteśmy Ci biedni, poszkodowani. I tak zaczynamy niedzielny poranek najpierw od nadużywania sarkazmów, potem przechodzimy do ostrych złośliwości i wymiany zdań na końcu staje się coś najgorszego... cisza... Nie ma nic gorszego niż życie w milczeniu z osobą którą się kocha. I tak mija cała niedziela, aż nastaje ten moment w którym siedzimy na kanapie i w głębi serca zastanawiamy się o co nam chodzi? od czego się w ogóle zaczęło? Wtedy zdajemy sobie sprawę, ze to nie ma sensu i po chwili wszystko wraca do normy.
Kłótnie są potrzebne w życiu, dzięki nim ludzie się poznają, docierają, uczą się siebie oraz uczą się ze sobą żyć. Lecz trzeba kłócić się tak żeby się przy okazji nie krzywdzić, żeby nie zabijać czegoś co się budowało przez dłuższy czas. Mój choleryczny charakter nie raz nie pozwala mi racjonalnie myśleć podczas frustracji, ale nad tym pracuję. Wiem jedno nie chcę burzyć czegoś co jest dla mnie najważniejsze, nie chcę po 5 min. żałować swoich słów i bić się z myślami co teraz. Każdy z nas zanim coś powie powinien przemyśleć to milion razy, bo nierzadko nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo możemy skrzywdzić drugiego człowieka.
Po dłuższym okresie bicia się samej z sobą znalazłam własnym sposób na zahamowanie swojego zachowania. Każdego dnia, każdej nocy, w każdej chwili gdy tylko mam ochotę w złości powiedzieć coś niemiłego, rozdmuchać wojnę zamykam oczy, biorę trzy głębokie wdechy i mówię sobie głośnymi myślami... "nie będę się z Tobą kłócić...przecież ja Cię kocham..."
Zmęczenie daję się we znaki, herbata już prawie wypita, a w głowie lecą ostatnie sekundy piosenki, do której mam ogromny sentyment. Myślę, że niektórzy wiedzą dlaczego...
Arrivederci & Au Revoir
8 listopada 2010
kraina dzieciństwa jako perspektywa niespełnienia...
Jako dziecko mamy wszystko, lalki, samochody, klocki lego. Dla tatusiów jesteśmy najpiękniejszymi księżniczkami i wystarczy tylko, że zrobimy piękne duże oczka i już jesteśmy szczęśliwi. Lecz tak jest jeśli chodzi o codzienne drobnostki, lizaka, cukierka, lalkę. A jak jest z prawdziwymi dziecięcymi marzeniami? czy dzieci w ogóle posiadają poważne marzenia? Abstrahując do swojej osoby mogę uznać, iż owszem dzieci mają marzenia, bardzo intensywne, piękne, ważne. Z czasem niespełnione dziecięce marzenie staje się naszym cieniem, zahirem, który za nami krąży i daje poczucie niedosytu. Takie rzeczy są w człowieku uśpione, nie myśli o nich na co dzień. Przypominamy sobie o nich w chwili, gdy coś nam się z tym kojarzy, tęsknimy za plastikowym piecykiem do ciasta, a mama w święta piecze pierniczki, żałujemy że nie mieliśmy resoraków a młodszy brat ma ich na pęczki. Marzymy za domkiem na drzewie, a za oknem dzieci sąsiada mają wręcz nadrzewną wille. "Tęsknimy" jest to dość specyficzna tęsknota, gdyż tak na prawdę nie wiemy za czym, nie znamy uczucia posiadania tego...Być może jest to tęsknota za dziecięcym pragnieniem? Ludzie porównują swoje dzieciństwo z dzieciństwem innych ludzi, nierzadko swoich własnych dzieci i zawsze postrzegają swoje jako gorsze, mniej ciekawe, czy atrakcyjne. Lecz nieraz warto wyszukać tą igłę w stogu siana, tą małą igiełkę szczęścia pośród szeregu dziecięcych koszmarów i cieszyć się, bo ta jedna mała igiełka jest nasza i tylko nasza, której nikt nie ma prawa nam zabrać... Z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę, że jestem 21 - letnim człowiek, panicznie pragnącym domku na drzewie. Nie po to żeby w nim przesiadywać czy robić w nim kryjówkę przed światem, lecz po to, żeby popatrzeć na niego z dołu i z pełna świadomością w głosie powiedzieć sobie "teraz...teraz to ja miałam wspaniałe dzieciństwo..."
Herbata zielona z grejfrutem już wypita, gorączka zbita... pozostało mi tylko zatopić się w marzeniach... z głosem przy uchu Joe'a Cockera
Arrivederrci & Au Revoir
2 listopada 2010
bo dla każdego jedna świeczka znaczy coś innego...
I doczekałam się dnia, który wzbudza we mnie jakże nostalgiczny stan któremu towarzyszą egzystencjalne przemyślenia. Nie wiem czemu ale z dniem Wszystkich Świętych jestem wyjątkowo związana. W takim dniu człowiek może zrobić sobie rachunek sumienia, zdiagnozować swoje życie, pomyśleć o tych których już nie ma... Jest to bardzo szlachetne święto które nie wymaga od ludzi wiele, jedynie tego żeby być na grobach bliskich, zapalić świeczkę bądź znicza i wspominać swoich najbliższych... Tak właśnie jest z naszym życiem rodzimy się po to aby godnie przeżyć życie po czym z godnością odejść z tego świata. Gdy umiera ktoś dla nas bliski czujemy się okropnie, odczuwamy ogromną pustkę, nierzadko mamy poczucie bezsensu naszego życia. Lecz w tym momencie tylko czas nam pomaga bo... "czas leczy rany" i są to święte słowa. Z czasem możemy bezboleśnie wspominać bliskich, wręcz z radością, oglądać zdjęcia, i dbać o ich groby. Dzień 1 listopada jest dla nich, tylko i wyłącznie głównie po to aby każdy otrzymał świeczkę, oraz żeby groby zapomniane stały się grobami o których pamiętają nierzadko całkowicie obcy ludzie.
My odnajdujemy co roku radość z tego dnia głównie dlatego, że widzimy w nim piękno, piękno tysięcy światełek nocą, wtedy wierzę, że świecą tylko i wyłącznie dla mnie.
Dedykowane Pamięci wszystkich których już nie ma, oraz wszystkim którzy przyczynili się do zmiany mojego życie po czym odeszli.
Kawa dopita, pora już spać a w tle piękna piosenka, która przyprawia mnie o gęsią skórkę.
Arrivedeci &Au Revoir
13 października 2010
"zamieszkajmy pod wspólnym dachem...."
Zamieszkamy pod wspólnym dachem
przed obcymi zamkniemy drzwi
posadzimy przed domem kwiaty
których nocą nie zerwie nikt
przyniesiemy suchego drzewa,
żeby zimą nie było źle
parę jabłek i trochę chleba
co nam starczą na cały wiek
Przeczekamy każdy losu kaprys zły
Żeby potem żyć normalnie żyć
Każdego w życiu to czeka... najpierw rodzimy się, jesteśmy bezbronni niczym nieopierzone jeszcze pisklęta, aby przeżyć jesteśmy skazani tylko i wyłącznie na własnych rodziców. Z czasem to się zmienia nasze skrzydełka obrastają w piórka, i zaczynamy być w pełni zaradnymi ludźmi... Już któryś raz z kolei utwierdzam się w przekonani, że to te najbardziej spontaniczne decyzje są najbardziej trafne, wręcz są w moim przekonaniu najlepsze. 2 tygodnie temu żyłam w przeświadczeniu, że za rok będziemy mieszkać razem we własnym mieszkaniu, wystarczył jeden wieczór, jedna rozmowa, jedna chwila i w tym momencie mieszkamy razem, we własnym domu i pomału remontujemy własne gniazdko. Kompletnie spontaniczna decyzja, której nigdy nie będę żałować! W tym momencie mam świadomość jednego...jedne drzwi zamknęłam, ale następne otworzyliśmy już razem.
Nierzadko jest tak, że trzeba postawić wszystko na jedną kartę, mało tego ja już wiem, iż nie należy się tego bać! gdyż takie jest życie pełne niespodzianek, wręcz niezaplanowanych decyzji.
W głębi serca jestem nadal małą dziewczynką, która chce skakać po drzewach i liczyć chmury... Lecz nim się obejrzałam mała dziewczynka...zniknęła, zniknęła w czasowej otchłani. Dawne problemy przestały istnieć, wręcz okazały się złudzeniem, dopiero teraz będąc dorosłym człowiekiem doświadczam istoty problemów, ale również czym jest prawdziwa radość. Radość z poczucia dorosłości jest to niesamowite uczucie spełniania się. Każdy kiedyś musi wyjść z domu z tobołkiem i zamknąć za sobą drzwi...choćby po to żeby zacząć swoje własne życie, żeby zamieszkać pod wspólnym dachem.
Będąc 170 km. od domu mam obawy, czy sobie poradzę, czy nie porywam się z motyką na księżyc, czy nie zawalę studiów oraz czy zdołamy dociągnąć remont do końca. Lecz wszystko znika gdy człowiek budząc się patrzy w oczy drugiego człowieka, wtedy zdaje sobie sprawę, że widzi w nich całe życie...i niczego się już nie boi...
Tym razem poranna kawa i piosenka, która idealne pasuje do sytuacji.
Arrivederrci & Au Revoir
8 września 2010
Naturalne 3D
Nadeszła era zachwycania się multiplexowym 3D! W kinie ciągle widzimy filmy w tej wersji mało kiedy możemy ujrzeć te 'biedne' wersje nie powodujące rozbieżności gałek ocznych. Człowiek idzie do kina płaci 25 zł, zakłada niewygodne, sztywne, plastikowe okulary i czeka...czeka na efekty które przeniosą go w świat, który pozwoli mu się utożsamić z daną sytuacją. Ludzie szukają czegoś, z czym mogliby się utożsamić, coś co przeniesie ich do innego strikte lepszego świata. Ostatnio odnalazłam swoje własne kino, w którym zawsze mam seans darmowy i o której tylko chcę godzinie. A wszystko zaczęło się od ..."niebo do wynajęcia...niebo z widokiem na raj..." i tak jechaliśmy i zauważyłam jaki piękny efekt dają chmury to jest milion razy lepsze od jakiegoś tandetnego komercyjnego filmu. Począwszy na chmurach skończywszy na ogóle pięknym naszej przyrody uznałam, że żyjemy w pięknym świecie 3D. W naszym kinie zawsze mamy dobre miejsce, nigdy się do niego nie śpieszymy, a patrząc w jego 'ekran' uśmiechamy się, obydwoje tak samo...obydwoje do tego samego...
Bo po co siedzieć w fotelu i uchylać głowę od nadlatującej pszczoły z kineskopu jak można usiąść na łące i wąchać kwiaty, słuchać pszczół i patrzeć się w chmury...
Ostatnio zielonka poszła trochę w zapomnienie dziś kawa "latte" i moje własne niebo do wynajęcia
Arrivederci & Au Revoir
18 sierpnia 2010
Spontaniczność... czyli coś co nadaje życiu sens
Zarwać całą noc po to aby następnej nocy uznać że po co jechać tylko do Szczecina o 00:00 jedźmy do...Warszawy! :) I tak też zrobiliśmy perfekcyjnie opadnięci z jakichkolwiek sił witalnych wyruszyliśmy w mozolną trasę samochodową. Jechaliśmy całą noc, zmęczenie było tak silne, że zmienialiśmy się za kierownicą coraz częściej. Nad ranem sytuacja robiła się stresowa, lecz dojechaliśmy na czas 8 rano i Warszawa. Później zastanawiałam się po co to ryzyko... Ale zrobiliśmy to dla siebie, przelotem byliśmy w upragnionej Warszawie, był to tak spontaniczny wyjazd, że właściwie zapomnieliśmy o takich drobnych obowiązkach jak...praca. Ale czy to jest aż takie kolidujące? Czas i pieniądze ZAWSZE da się zorganizować!!! Siedząc na Warszawskim przystanku borykając się z dużym chwilowym konfliktem ról, myślę że obydwoje zdaliśmy sobie sprawę jak zmęczenie działa na człowieka. Byliśmy szczęśliwi, że dokonaliśmy czegoś, co dla wielu byłoby niemożliwe, ucierpiały przez drogę powrotną troszeczkę nasze wzajemne relacje, ale... trzeba się kłócić żeby później się godzić! Podczas paru godzin odpoczynku w stolicy zdążyliśmy doświadczyć prawdziwej warszawskiej gościnności, oraz zgodnie stwierdziliśmy, że Pałac Kultury jest...duuuuuży. A więc można wyruszyć w szybką, długą, spontaniczną wyprawę bez mapy i GPS-a, wystarczy chcieć! A my zawsze chcemy:) i zawsze trzeba chcieć, bo jak przestanie nam się chcieć czegokolwiek to pierwszy znak syndromu zakorzenienia w jednym miejscu. Nam to na szczęście nie grozi.
Teraz spontanicznie pozwolę sobie pójść do łóżka, wraz z kubkiem zielonki. Dziś bez rzadnej muzyki, bo nie mam na to siły... więc....
Arrivederrci & Au Revoir
30 lipca 2010
Powrót do przeszłości
Codziennie robimy coś, czego po 10 minutach już nie pamiętamy. Miliony bezcelowych rzeczy, które tak naprawdę zapadają podświadomie w naszej pamięć i po długim czasie punktowo sobie o nich przypominamy. Głównie są to rzeczy, które miały znaczenie w naszym życiu, bądź też mamy po prostu z nimi bardzo miłe wspomnienia. Nie rzadko bywa tak, że powrót do przeszłości jest dla nas niesamowitym niekiedy surrealistycznym przeżyciem, które nas cieszy jakby była to wygrana w lotka a tak naprawdę jest to mały, praktycznie nic nieznaczący detal w naszym życiu...
Jadąc do Płocka, poszukując piękna w polskości, oraz słuchając radia nagle poczułam się jak mała dziewczynka, w czerwonych sztruksowych spodenkach i sztruksowej kamizelce tańczącą na środku mało metrażowego pokoju. A dlaczego tak się stało? Wszystko za sprawa Pana Gąsowskiego i jego "zakazanych wakacji". Ta piosenka sprawiła że weekend, który uważałam za snobistyczny, okazał się wspaniałym czasem na poznanie miejsc, których nie znałam, poznanie rodziny, która była mi obca i wrócenie gdzieś...gdzie już się zamknęło drzwi. Mi wystarczyła jedna piosenka aby napawała mnie radością, optymizmem i chęcią do wszystkiego. Mój powrót do przeszłości trwa nadal, bo umiem z niego czerpać to co najlepsze, wspomnienia, wspomnienia warte świeczki...
Dziś się kofeinuję, z Panem Gąsowskim w tle.
Jedyną rzeczą, która zawsze pozostanie nasza to wspomnienia ich nikt nie jest w stanie nam zabrać, głównie dlatego, że żeby coś komus zabrać trzeba to najpierw zrozumieć...
Arrivederci & Au Revoir
Jadąc do Płocka, poszukując piękna w polskości, oraz słuchając radia nagle poczułam się jak mała dziewczynka, w czerwonych sztruksowych spodenkach i sztruksowej kamizelce tańczącą na środku mało metrażowego pokoju. A dlaczego tak się stało? Wszystko za sprawa Pana Gąsowskiego i jego "zakazanych wakacji". Ta piosenka sprawiła że weekend, który uważałam za snobistyczny, okazał się wspaniałym czasem na poznanie miejsc, których nie znałam, poznanie rodziny, która była mi obca i wrócenie gdzieś...gdzie już się zamknęło drzwi. Mi wystarczyła jedna piosenka aby napawała mnie radością, optymizmem i chęcią do wszystkiego. Mój powrót do przeszłości trwa nadal, bo umiem z niego czerpać to co najlepsze, wspomnienia, wspomnienia warte świeczki...
Dziś się kofeinuję, z Panem Gąsowskim w tle.
Jedyną rzeczą, która zawsze pozostanie nasza to wspomnienia ich nikt nie jest w stanie nam zabrać, głównie dlatego, że żeby coś komus zabrać trzeba to najpierw zrozumieć...
Arrivederci & Au Revoir
9 czerwca 2010
coś tematycznego czyli S.E.S.J.A.
Oj długo wyczekiwany...wiecznie znienawidzony okres sesji już dotknął mojego nosa. Walka z zaliczeniami, kilometrowe kolejki po wpisy i nadrabianie zaległości. Ale udało mi się! w 3 dni udało mi się nadrobić całe pól roku obijanie się z angielskiego. Ćwiczenia wszystkie zaliczone, cóż...teraz tylko czekam na egzaminy. Tak się zastanawiałam, czy aby moje podejście do "tego wszystkiego" jest aby na pewno poprawne. Otóż nie odczuwam czegoś takiego jak strach przed egzaminatorem, owszem zarywam noce, ale nie daję się zwariować bo i po co? Wszystko jest dla ludzi nawet poprawki i warunki. Nie raz oglądam zestresowanych studentów, którzy bardziej przypominają marne okazy z zoo w najgorszym stadium delirycznym niż zwykłych ludzi chcących pogłębiać swoją wiedzę. Wiem jedno...będzie co ma być! a zwariować się nie dam! Bo i po co? po jeden głupi wpis? Właśnie... czy warto robić coś dla dopełnienia formalności? Wielu ludzi powie papierek nie jest ważny, ważne jest co masz w głowie, lecz z drugiej strony bez takiego papierka nikt nawet nie da nam możliwości pokazania swoich umiejętności...cóż... polski XXI wiek.
Cóż nastrój sesyjny...herbata dopita chyba dość już wywodów na temat, o którym nie warto nawet mówić. Na poprawę humoru dla samej siebie i wszystkich studentów. Tak wyglądają studia a sesja...to większa bzdura niż matura.
Arrivederci & Au Revoir
30 maja 2010
bo nawet jak jesteś tolerancyjny to i tak wyjdziesz na nietolerancyjną świnie
Właśnie. Jak to jest z tymi naszymi nierzadko pustymi deklaracjami? "jestem tolerancyjny", "jestem za równością", itp.itd. Ja zawsze uważałam się za człowieka wyznającego wielką pobłażliwość wobec drugiego. Każdy z nas jest inny, ma inne zapatrywania, zainteresowania, inną narodowość czy inną seksualność. Więc dlaczego ludzie myśląc o człowieku jako o rasie przypisują mu stałe, wąskie etykiety? Jestem człowiekiem więc muszę być: biała, dobrze ubrana, nie przejawiająca kolokwialnych zachowań, wręcz nieraz wulgarnych bądź też wyzywających. Tak... ja lubię gdy ludzie się wyróżniają. Lecz czy za przejaw nietolerancji można uznać nietolerowanie nietolerancji (szeroko pojmowanej) w momencie kiedy my jesteśmy tolerancyjni i nas pewne zachowanie po prostu strasznie razi? Wyobraźmy sobie sytuację. Stoimy na przystanku i słyszymy jak grupa ludzi wyraża się nie chwalebnie na temat Baraca Obamy. Mamy dwa wyjścia szanować ich zdanie (Polska wolny kraj) czy też wtrącić się i poprosić o szacunek do Osoby Obamy, nie ze względu na status społeczny a ze względu na różnicę rasową która nas dzieli. A więc czy istnieje w ogóle stwierdzenie takie jak tolerancyjność? jestem tolerancyjna wobec ludzi, wobec ich inności, ale czy jestem w stanie tolerować inność poglądową? tym bardziej, iż mam świadomość, że jest krzywdząca dla innych?
Ciężko jest to wszystko zamknąć w jednym kręgu i mało tego myślę, że człowiek mówiąc "jestem tolerancyjny" tak naprawdę nigdy nie będzie świadomy tego co powiedział. Dlatego ja zawsze powiem jestem tolerancyjna wobec inności ludzkiej, poglądowej lecz, wobec ludzi którzy będą przejawiać krzywdę wobec innych ludzi, wyjmę miecz i będę z nimi walczyć niczym Don Kichot z wiatrakami...
Bycie tolerancyjnym to nie znaczy bycie pobłażliwym, to znaczy bycie racjonalnie myślącym człowiekiem,... bycie tym kim zawsze chcemy być kiedy jest już za późno..czyli bycie dobrym...
Zielonka jak co wieczór...wypita, sporo dziś myślałam o jednej piosence Jecksona, która doskonale ukazuje brak szacunku dla ludzi, którzy potknęli się o życiowy krawężnik...
Arivederrci & Au Revoir
Ciężko jest to wszystko zamknąć w jednym kręgu i mało tego myślę, że człowiek mówiąc "jestem tolerancyjny" tak naprawdę nigdy nie będzie świadomy tego co powiedział. Dlatego ja zawsze powiem jestem tolerancyjna wobec inności ludzkiej, poglądowej lecz, wobec ludzi którzy będą przejawiać krzywdę wobec innych ludzi, wyjmę miecz i będę z nimi walczyć niczym Don Kichot z wiatrakami...
Bycie tolerancyjnym to nie znaczy bycie pobłażliwym, to znaczy bycie racjonalnie myślącym człowiekiem,... bycie tym kim zawsze chcemy być kiedy jest już za późno..czyli bycie dobrym...
Zielonka jak co wieczór...wypita, sporo dziś myślałam o jednej piosence Jecksona, która doskonale ukazuje brak szacunku dla ludzi, którzy potknęli się o życiowy krawężnik...
Arivederrci & Au Revoir
24 maja 2010
prowincjonalny wyścig szczurów...
Będąc kierowcą dostrzegamy jakimi jesteśmy nerwowymi ludźmi, trąbimy na innych którym tak naprawdę się nie spieszy bo mile rozpoczęli dzień, klniemy na światła, które jak na złość zawsze staja się czerwone tuż przed nasza maską. W radiu słuchamy bredni o miłym rozpoczęciu dnia, lecz w myślach mamy tylko jedno "szybciej, śpieszy mi się". Lecz ilu z nas się zastanowiło podczas postoju na czerwonym gdzie nam się śpieszy? Ciągle gdzieś gnamy, śpieszymy się, biegniemy z miejsca na miejsce nie zostawiając po sobie nawet odrobiny śladu, zapominając o Bożym świecie... Przez całe życie człowiek gna, ściga się nie wiedząc z kim, być może z samym sobą, i nawet nie zauważa kiedy wystartował w tzw. wyścigu szczurów.
Co dzień wstajemy z zakodowanym już w głowie planem na dzisiejszy dzień. Wstać, umyć zęby, zakupy, uczelnia, biblioteka, dom, i w koło Macieju. A gdzie jest miejsce w naszym życiu na spontaniczność? Dlaczego tak rzadko sobie pozwalamy na spontaniczne zostanie w łóżku? Dlaczego tak często w najmniej odpowiedniej chwili przemawia znienawidzony rozsądek, który burzy wszelkie plany, które miałyby nas cieszyć. Niekiedy trzeba pozwolić sobie na niekontrolowane zboczenie z trasy tylko po to, żeby dotknąć wiatraka, czy też zostać 20 min. dłużej w łóżku tylko po to żeby nabrać dystansu do pewnych spraw. A każdy człowiek powinien pamiętać, że to te najbardziej spontaniczne decyzje, niezaplanowane, nieoczekiwane mają niekiedy znaczący wpływ na nasze życie... bo nigdy nie wiadomo kiedy człowiek stanie na Alexie i zda sobie sprawę, że w tym momencie zmieniło się jego życie o 180 st.
Dlatego nadal utwierdzam się w przekonaniu, że nie warto się śpieszyć, planować, kląć na niczemu winną sygnalizację. Po prostu w takich sytuacjach trzeba wysiąść z samochodu i...cieszyć się życiem!!!
Dziś dla odmiany zielonka z imbirem i teledysk, który wręcz napawa mnie optymizmem "I gotta feeling"
Arrivederci & Au Revoir
23 maja 2010
pociągowe maratony zmieniają punkt patrzenia
Pojechać do Szczecina żeby 30 min popatrzeć się w czyjeś oczy i wrócić z powrotem do Słupska. Wyjechać do Gdańska, być w Sopocie i Gdyni, żeby następnie wsiąść do pociągu do Poznania i czekać na punkt docelowy, Łódź. Tak...ostatnio miałam wyjątkowo podróżniczy okres. PKP się na mnie dorobiło pewnie nowej ławki na którymś z dworców:) A tak poważnie...każdy (prócz Gdańska)punkt docelowy miał dla mnie ogromną wartość. Siedząc w pociągu uzmysłowiłam sobie jedno... Jeśli wiem, że gdzieś na końcu jakiegoś peronu będzie czekał ten jedyny człowiek to jestem w stanie przemierzyć całą Polskę. Dość samotne podróże bez mp3 i dobrej książki zmieniają kierunek myślenia. Chociaż same nabywanie nowych "wagonowych" znajomości jest dość interesującym zajęciem.
Lecz co tak naprawdę zmieniło się...? otóż zdałam sobie sprawę, że wszystko jest osiągalne, wszystko możemy zdobyć, trzeba tylko chcieć i co najważniejsze... jeżeli ludzie czegoś pragną to wszystko przetrwają.
Siedząc w jednym, drugim, trzeci wagonie. Zastanawiałam się dlaczego ludzie są tacy ponurzy, smutni i zaczęło mnie nurtować czy ja w oczach owych pasażerów też wyglądam jak zwykły ponurak wpatrujący się w okno jak w nadzieję? Ja widziałam siebie inaczej. Owszem jest człowiek zmęczony, znudzony i często to po nim widać, lecz szczęście i radość nigdy się nie męczą i zawsze będą biły ogromnym blaskiem.
Zrozumiałam jeszcze jedno, że smutek, brak humoru jest postrzegane nie rzadko jako złość co jest równoznaczne z napiętą sytuacją czyli jaki wniosek możne z tego wyciągnąć? BE HAPPY!!! szkoda życia na zamartwianie się głupotami. A warto pamiętać, że jak cokolwiek pójdzie nie po naszej myśli to za niedługą chwilę będzie następny pociąg, który dowiezie nas bezpiecznie do celu....
Herbata zieloną z płatkami róży... a w głowie "na piechotę"
Prywatny rozkład jazdy:)
Słupsk -> Szczecin
Szczecin -> Słupsk
Słupsk -> Gdynia -> Sopot -> Gdańsk
Gdańsk -> Sopot -> Gdynia -> Słupsk
Słupsk -> Poznań -> Łódź
Łódź -> Szczecin -> Słupsk
A w kolejce czeka Warszawa i Płock...
Arrivederci & Au Revoir
3 kwietnia 2010
Everest & Bungee marzeń
Dopiero dziś po kilku latach zaczęłam się zastanawiać nad dwoma stwierdzeniami, które padły z moich ust... Bungee marzeń i Everest marzeń. Starając się zrozumieć kontekst owych stwierdzeń usiłuję przypomnieć sobie w jakich sytuacjach ich użyłam i do czego przypasowałam i chyba najważniejsze, czy w tamtym czasie znaczyły dla mnie to samo...
Pamiętam, że rozmawiając z bliską mi osobą mówiłam o swoich marzeniach "jak zrobię to w swoim życiu to będzie mój Everest marzeń..." innym razem, w innej sytuacji używałam podświadomie stwierdzenia "bungee marzeń".
Człowiek przez całe swoje życie pragnie urzeczywistniać swoje marzenia, marzenia wielkie i malutkie, oraz te całkowicie surrealistyczne. Pomimo oporów, wiatru który wieje prosto prosto w oczy pniemy się tylko po to aby urzeczywistnić swoje marzenia, aby doznać samospełnienia. W takiej sytuacji, a raczej "roli" człowiek zmaga się z trudnościami ale wierzy, że kiedyś uda mu się spełnić takie marzenia. W tym celu wspina się po górze, pnie się zdobywając chmury tylko po to aby postawić chorągiewkę na swoim Evereście. Nierzadko człowiek całe życie dąży do osiągnięcia własnego, osobistego "Everestu marzeń", niekiedy poprzez brak życiowej fantazji człowiek nigdy nie dozna uczucia Everestu, który jest niemal katharsis. W tym momencie, chyba również sama sobie wyjaśniłam co znaczyło dla mnie w/w stwierdzenie.
Natomiast "Bungge marzeń", cóż można to dwojako interpretować, ja przedstawię swoje własne zdanie na ten temat. Jeśli do czegoś dążymy i udaje nam się zdobyć cel, ten wyśniony, wymarzony Everest, to człowiek wówczas czuje się wolny, wolny od potrzeby dążenia do czegoś. Doznaje katharsis i pozwala odpocząć własnemu ciału skacząc w przepaść z samego szczytu... Niektórzy mogą pomyśleć "to po co tam wchodziliśmy?, nie bawmy się w Syzyfa!", jednakże życie nie opiera się na jednym marzeniu, na jednym celu, aby do czegoś dojść trzeba podjąć nową walkę i z zamkniętymi oczami skoczyć w przepaść...by poczuć się wolnym...i na nowo z chorągiewką w plecaku piąć się w górę..
Kubek po gorzkiej herbacie z cytryną pusty, cóż denko widoczne więc czas zasnąć, nie będzie to proste tym bardziej, że w głowie mam piosenkę "don't dream it's over"
Arrivederci & Au Revoir
1 kwietnia 2010
bo dobrych ludzi znajdzie się na PKS-ie
31 marca pełna szczęścia i optymizmu postanowiłam wrócić do domu na święta. Pakując wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy wyruszyłam na bardzo mało lubiany przeze mnie pks. Niefortunnym trafem okazało się, że odwołano nam zajęcia i zamiast o 16 byłam już o 14 na przystanku. Nie mając co ze sobą zrobić postanowiłam usiąść w poczekalni i poczytać trochę Coelho. Zasłaniając się książką ciągle myślałam o ludziach, którzy ciągle się zmieniają, wchodzą - wychodzą... co jakiś czas ktoś spojrzy w moją stronę (pewnie ze zdziwieniem, młoda dziewczyna siedzi w obskurnej poczekalni i zamiast siedzieć ze słuchawkami na uszach zaczytuje się w książce, która ma "dziwny" tytuł). Po około 30 min. usiadła obok mnie starsza kobieta, po niedługim czasie dołączył do niej jej mąż... Ci ludzie mieli coś takiego w sobie, że miałam ochotę resztę czasu patrzeć na nich, to oni w tym momencie byli dla mnie płynącą rzeką... Starsi ludzie trzymający się kurczowo za dłonie, czyż nie ma piękniejszego obrazka? Kobieta miała niespotykany błysk w oczach, naturalną radość, raz po raz zerkałam na nich, oni na mnie również. Wstałam kupiłam sobie kawę z automatu i coś mnie tknęło, przeczucie,że jak nie porozmawiam z tymi ludźmi to stracę dużo. Usiadłam uśmiechnęłam się tak szczerze jak ta kobieta się uśmiechała cały czas. zapytałam się "gdzie państwo jadą?" (obawiałam się, że z ich twarzy zniknie uśmiech i pojawi się oburzenie zainteresowaniem jakim ich nagle zaczęłam darzyć) Na szczęście było inaczej, starsza Pani zaraz zaczęła prowadzić ze mną nad wyraz sympatyczną rozmowę. Małżeństwo czekało na autobus do Kluków (40 km. od Słupska), miejscowość którą darzę dużą sympatią gdyż tam pierwszy raz postawiłam stopę w Słowińskim Parku Narodowym.
Patrząc w oczy tej kobiety nie mogłam się nadziwić temu, że w takim pospolitym miejscu, który dźwiga na swoich barkach masę stereotypów, mogłam poznać tak wspaniałych ludzi. To doświadczenie nauczyło mnie jednego... obojętnie w jakim jest się miejscu na ziemi trzeba pamiętać, że wszędzie są ludzie, którzy tak samo jak Ty potrzebują rozmowy, zrozumienia, uśmiechu, bez względu czy jest to park, kościół czy też obskurny dworzec pks... nieraz wystarczy jeden uśmiech żeby człowiekowi poprawić nastrój.
Ps. Ci Państwo zaprosili mnie do siebie na kubek gorącej kawy powiedzieli "tam gdzie będzie duży kasztan, będziemy i my..."
Wydmy w Słowińskim PN
Wiem jedno na pewno nieraz jeszcze odwiedzę Kluki i piękne wydmy, a chodząc po nich będę szukała kasztana i uśmiechniętych staruszków w tle... I wtedy pójdę dalej, napawać się swoim szczęściem...
Dziś bez kawy lecz z piosenką, która towarzyszyła mi przez całą drogę powrotną ze Słupska.
http://www.youtube.com/watch?v=bRJ3cdp11f4&feature=related
Arrivederci & Au Revoir
Patrząc w oczy tej kobiety nie mogłam się nadziwić temu, że w takim pospolitym miejscu, który dźwiga na swoich barkach masę stereotypów, mogłam poznać tak wspaniałych ludzi. To doświadczenie nauczyło mnie jednego... obojętnie w jakim jest się miejscu na ziemi trzeba pamiętać, że wszędzie są ludzie, którzy tak samo jak Ty potrzebują rozmowy, zrozumienia, uśmiechu, bez względu czy jest to park, kościół czy też obskurny dworzec pks... nieraz wystarczy jeden uśmiech żeby człowiekowi poprawić nastrój.
Ps. Ci Państwo zaprosili mnie do siebie na kubek gorącej kawy powiedzieli "tam gdzie będzie duży kasztan, będziemy i my..."
Wydmy w Słowińskim PN
Wiem jedno na pewno nieraz jeszcze odwiedzę Kluki i piękne wydmy, a chodząc po nich będę szukała kasztana i uśmiechniętych staruszków w tle... I wtedy pójdę dalej, napawać się swoim szczęściem...
Dziś bez kawy lecz z piosenką, która towarzyszyła mi przez całą drogę powrotną ze Słupska.
http://www.youtube.com/watch?v=bRJ3cdp11f4&feature=related
Arrivederci & Au Revoir
23 marca 2010
„-czego chcesz dokonać w życiu…? - chcę dokonać cudu…”
Właśnie tak często się czuję. Mając świadomość, że coś jest surrealistyczne wierzę, że jest prawdziwe... Wierzę w ludzi i w rzeczy które są a'wykonalne. Człowiek jako istota ogólnie akceptowana, nierzadko odczuwa potrzebę zbawienia świata, zrobienia czegoś dla innych ludzi tzw. heroizm. Lecz często na marzeniach się kończy...uciekamy do nich podczas długich podróży autobusowych czy też bezsennych nocy. Ale dlaczego większość z nas boi się zrobić coś, co będziemy mogli nazwać naszym cudem? dlaczego strach przed nieudaną próbą czy też brakiem akceptacji reszty społeczeństwa tak bardzo podcina nam skrzydła?
Tak, przyznaje się jestem człowiekiem, który chcę zbawić świat, ale dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że jak nie spróbuje zrobić czegoś co może sprawić mi radość i radość innym to nigdy się nie przekonam o tym, czym tak naprawdę może być dokonanie cudu...
Kończąc dziś książkę "ostatni wykład" zdałam sobie sprawę z istoty marzeń, z istoty, życia, oraz czym jest dokonanie cudu. Człowiek może wszystko, może spełniać marzenia, może być szczęśliwym, może wyjechać w podróż z 22 zł. w kieszeni! Jeden warunek: Trzeba chcieć, trzeba nie bać się chcieć
Patrząc na wschód słońca wiem, że dokonam cudu. Tym cudem mogą być moje marzenia, mogą być czyjeś marzenia, bądź zrobienie czegoś irracjonalnego co się okazało realnym.
Na zadane pytanie "czego chcę w życiu dokonać" odpowiem zawsze tak samo... a w jakim momencie swojego życia dojrzę cudu to już będzie zależało tylko i wyłącznie od punktu patrzenia dzięki niemu będę widzieć to co najcenniejsze i będę w stanie dokonać cudu...
Zielona herbata wypita,w tle Grechuta z piosenką do której żywię olbrzymi sentyment...
Arrivederci & Au revoir
Tak, przyznaje się jestem człowiekiem, który chcę zbawić świat, ale dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że jak nie spróbuje zrobić czegoś co może sprawić mi radość i radość innym to nigdy się nie przekonam o tym, czym tak naprawdę może być dokonanie cudu...
Kończąc dziś książkę "ostatni wykład" zdałam sobie sprawę z istoty marzeń, z istoty, życia, oraz czym jest dokonanie cudu. Człowiek może wszystko, może spełniać marzenia, może być szczęśliwym, może wyjechać w podróż z 22 zł. w kieszeni! Jeden warunek: Trzeba chcieć, trzeba nie bać się chcieć
Mury istnieją po to, by powstrzymywać ludzi, którzy nie pragną czegoś dostatecznie mocno
Patrząc na wschód słońca wiem, że dokonam cudu. Tym cudem mogą być moje marzenia, mogą być czyjeś marzenia, bądź zrobienie czegoś irracjonalnego co się okazało realnym.
Na zadane pytanie "czego chcę w życiu dokonać" odpowiem zawsze tak samo... a w jakim momencie swojego życia dojrzę cudu to już będzie zależało tylko i wyłącznie od punktu patrzenia dzięki niemu będę widzieć to co najcenniejsze i będę w stanie dokonać cudu...
Zielona herbata wypita,w tle Grechuta z piosenką do której żywię olbrzymi sentyment...
Arrivederci & Au revoir
Byłam kobietą Kurta Cobaina!
Taaa...chyba większość z nas przechodziła w swoim życiu przez zafascynowanie "kulturowe". Nieraz ono objawia się łagodnie, nieraz bardzo drastycznie jednakże bardzo często w tym samym wieku, wieku dojrzewania...Ja swoją fascynację zespołem Nirvana i Kurtem Cobainem rozpoczęłam w wieku gimnazjalnym. Wtedy zaczęły się namiętne nauki gry na gitarze (szybko sama dostrzegłam, że nie mam ani talentu, ani słuchu muzycznego, lecz zaparcie szłam dalej). Efekt jest taki, że mam gitarę klasyczną, akustyczną i elektryczną, zero umiejętności i nadal zero słuchu ale przez te wszystkie lata stałam się szczęśliwą posiadaczką 100% pasji. Otóż każdy z nas powinien mieć do tego zdrowe podejście i wiedzieć kiedy jest ta granica, granica bezpieczeństwa kiedy to pasja przemienia się w fanatyzm. U mnie sytuacja była dość prosta, była fascynacja rockiem, hard rockiem, była nirvana, linkin park, S.O.A.D., i red hot chilli peppers. Wszystko to skończyło się na słuchaniu muzyki, wieszaniu plakatów, nauce gry na gitarze, oraz drobnej zmianie wizerunku (farbowanie włosów, irokez wystrzyżony przez siostrę, olbrzymie chęci kolczykowania się). Lecz nawiązując do domniemanego postawionego problemu pasja a fanatyzm. Czy jesteśmy w stanie zapanować nad tym w swojej osobie a tym bardziej czy jesteśmy w stanie wpłynąć na innych? Moja szybka odpowiedź: Nigdy nikt nie przyzna się do tego, iż ma jakiś problem związany z nadmiernym zainteresowaniem danym obiektem, który haczy już o fanatyzm. Alkoholik puki nie podda się leczeniu nie przyzna się, że ma problem, narkoman nigdy nie powie, ze jest narkomanem, z jego ust możemy usłyszeć tylko "to mnie odstresowuje, mogę przestać w każdej chwili". Z fascynacjami młodzieżowymi jest na tyle inna sytuacja, iż dzieci są niezwykle podatne na wpływ silniejszych grup społecznych. Ich psychika jest na tyle plastyczna, że łatwo ją ukształtować, uformować na dany kierunek społeczno-kulturowy.
Dlatego młodego człowieka nie można pozostawić samemu sobie, lecz trzeba pozwolić mu wybrać własne zainteresowania, pozwolić mu się odnaleźć w tym chaotycznym świecie. Lecz oczywiście być dla niego podporą i zarazem przyjacielem i opiekunem.
Jedno jest pewne młodość ma swoje prawa i żadna siła nie zabroni nam przeżyć swojej młodości tak jakbyśmy tego chcieli. Mi nikt nie zabronił "bycia młodym" dzięki temu mam w domu 3 gitary, na których nie gram, służą jako mebel w moim pokoju, ale wspomnienia jakie mi dają są niezapomniane...
Dziś herbata zielona z cytryną i budzenie wspomnień Nirvaną... tą piosenkę nauczyłam się jako pierwszą grać na gitarze i do tej pory jak ją słyszę to uśmiecham się sama do siebie...
Arrivederci & Au Revoir
22 marca 2010
"plan"- zgubne relia życia
Nawiązując do tematu... osobiście jestem człowiekiem czującym olbrzymią potrzebę posiadania planu, planu na przyszły dzień, na wakacje, na weekend, na przyszłość. Człowiekowi łatwiej się żyje gdy na coś czeka, lecz nieraz jest to zgubne... Ja jestem nerwusem...oj tak, (ale przynajmniej mam na tyle odwagi cywilnej w sobie żeby się do tego przyznać). Strasznie nie lubię zmiany planów, gdy owe nadchodzą w moim życiu czuję, że tracę kontrolę. Może w pewnym sensie mamy świadomość, że paniczne czekanie na coś da człowiekowi radość, sens. Takie wyznaczenie sobie celu do którego człowiek chce dotrwać, na który czeka jest nierzadko jedną z największych radości w danym etapie życia. W życiu bywają szeregi aspektów, które nieraz zmuszają człowieka do zmiany planów. Człowiek się nieraz spóźni, my natomiast traktujemy to od razu jako chroniczną niepunktualność, a tak naprawdę nie chcemy znać powodu spóźnienia, wykrzykując i dając do zrozumienia takiej osobie, że jest nieodpowiedzialny. Myślę, że nie należy przyzwyczajać się do czegoś czego się nie ma, nie należy zakładać że coś się stanie nie mając 100% pewność (takowej nigdy się nie ma). Ja niestety jestem człowiekiem ciągle czekającym na coś, teraz jest weekend, później Warszawa (tak jest, pisałam o niej wcześniej kwiecień-maj będzie wyjazd).
Nieraz mamy w wyobrażeniu swój zarys życia, ja taki też miałam. Twardy nie zmieniający się przez dłuższy czas. Sama jestem zwolennikiem trwałości planów więc starałam się ich nie zmieniać. Teraz wiem jedno warto zaplanować wakacje, weekend, kolacje lecz nie warto planować życia, życie samo napisze dla nas scenariusz. Teraz wiem, że obojętne mi jest jak będzie wyglądało moje życie, przestałam je planować, przestałam zdobywać, punkt po punkcie, bo nie ważne gdzie, nie ważne jak, ważne z kim. I tego wszyscy się trzymajmy bo życie nie będzie nas pytało jak sobie je zaplanowaliśmy...
Dziś bez zielonej herbaty a z kubeczkiem Carlo Rosi będzie bezsenna noc...czeka mnie walka z metodologią a w tle bardzo pozytywna piosnka, która od kilku dni jest moim motywatorem na...cokolwiek.
www.youtube.com/watch?v=J2eCiRVYTUY
Arrivederci & Au Revoir
17 marca 2010
abstynencja szeroko pojmowana jako sposób na życie...
Dziś na zajęciach z profilaktyki środowisk wychowawczych mieliśmy bardzo ciekawe spotkanie z nad wyraz miłymi ludźmi należącymi do stowarzyszenia "AA". Słuchając opowieści życia tych ludzi nasunęły mi się pewne myśli dotyczące abstynencji. Otóż Ci ludzie, którzy siedzieli naprzeciw mnie musieli wyrzec się czegoś aby, normalnie funkcjonować, notabene żyć. Borykają się z ciężarem swojej słabości oraz z poczuciem, iż zaprzepaścili sporą część swojego życia. Na początku usłyszałam "od 4 lat jestem trzeźwym alkoholikiem, piłem przez 30 lat swojego życia". Na zadane przez nas pytanie jednemu z gości, dlaczego postanowił zmienić tak zakorzenioną rutynę odpowiedział "obudziłem się rano w stanie niecałkowitej trzeźwości ducha, lecz całkowitej trzeźwości umysłu i zdałem sobie sprawę, że nie jest jeszcze za późno żeby ratować swoje życie".
Tak takie spotkania dają człowiekowi do myślenia, ja zaczęłam myśleć o abstynencji jako szeroko rozumianym zjawisku. Można wyzbyć się różnych przyzwyczajeń, różnych nałogów, a nawet rutyny. Sęk w tym aby do tego nie wracać. Można "nauczony doświadczeniem" omijać pewne sytuacje np. człowiek raz złapany na jeździe autobusem bez biletu już nigdy nie wsiądzie do niego "na gapę". Bądź też sytuacja, w której ktoś przypadkowo zapina pasy bezpieczeństwa, a z czasem okazuje się, że być może uratowały one mu życie... tak abstynencja jest naszym nieodłącznym partnerem, nawet nie zauważamy kiedy z czegoś rezygnujemy, kiedy zaprzestajemy robić coś na korzyść naszego współżycia ze społeczeństwem, coś co być może będzie miało wpływ na nasze życie...
Czas już kończyć herbata zielona już wypita a w tle maluje mi się melodia, z którą zamierzam dziś zasnąć, może ona będzie lekarstwem na bezsenność...?
Arrivederci & Au revoir
Tak takie spotkania dają człowiekowi do myślenia, ja zaczęłam myśleć o abstynencji jako szeroko rozumianym zjawisku. Można wyzbyć się różnych przyzwyczajeń, różnych nałogów, a nawet rutyny. Sęk w tym aby do tego nie wracać. Można "nauczony doświadczeniem" omijać pewne sytuacje np. człowiek raz złapany na jeździe autobusem bez biletu już nigdy nie wsiądzie do niego "na gapę". Bądź też sytuacja, w której ktoś przypadkowo zapina pasy bezpieczeństwa, a z czasem okazuje się, że być może uratowały one mu życie... tak abstynencja jest naszym nieodłącznym partnerem, nawet nie zauważamy kiedy z czegoś rezygnujemy, kiedy zaprzestajemy robić coś na korzyść naszego współżycia ze społeczeństwem, coś co być może będzie miało wpływ na nasze życie...
Czas już kończyć herbata zielona już wypita a w tle maluje mi się melodia, z którą zamierzam dziś zasnąć, może ona będzie lekarstwem na bezsenność...?
Arrivederci & Au revoir
11 marca 2010
poczułam wiosnę!
Dziś rano patrząc przez moje akademickie okno stwierdziłam, że wiosna już jedną noga twardo stąpa po mojej Słupskiej ziemi:) Chyba każdy z nas już panicznie oczekuje tej upragnionej, jedynej, ciepłej zielonej wiosny. Nie bacząc na przeciwności losu typu środowy plan zajęć (4 wykłady+2 ćwiczenia) postanowiłam cieszyć się pogodą. Dopiero teraz człowiek docenia takie małe detale jakimi są promienie słońca, czy bezchmurne niebo.
Siedząc z kubkiem herbaty zielonej myślę tylko o tym gdzie zbuduje swój wymarzony domek na drzewie oraz kiedy pojadę do Warszawy skoczyć na bungge :)
Przesłanie dzisiejszego wpisu...? zamiast mówić setny raz o czym marzysz, po prostu wstań i zacznij realizować swoje marzenia! ja tak postanowiłam. Wyzwanie nr 1 bungge (z czasem zobaczymy czy się uda)
A na takie dni jak dzisiejszy to nic lepiej nie smakuje jak zielonka z Bajorem ;]
http://www.youtube.com/watch?v=D4r62lTz71U
Arrivederrci & Au Revoir