2 grudnia 2011
say..."yes..."
Chyba większość kobiet nieraz wyobraża sobie moment w którym powie upragnione "tak". Niektóre myślą gdzie to będzie, czy w domu w romantycznej aurze przy świecach, czy też w ulubionym miejscu na mieście czy w restauracji albo kinie. Każda się zastanawia kiedy to będzie czy za rok, czy za dwa, czy też jutro bądź pojutrze. Niekiedy aura całkowicie nie sprzyja temu wielkiemu krokowi bądź też tak nam się wydaje. Bo nawet grudniowo - jesienny, deszczowy, a wręcz ulewny dzień może się okazać idealny. I nawet fakt, że 20 min. wcześniej dwoje kochających się ludzi bardo się kłóciło całkowicie nie psuje nastroju. A więc pojechać na zjazd a w sumie na seminarkę, po czym zostać wystawioną i na piechotę iść w deszczu ponad 2 km. Jest silnym demotywatorem. Lec te mokre 2 km. sprawiły, że z każdym krokiem zaczęłam się uspakajać. W końcu dotarłam na umówione miejsce. W trakcie marszu przez telefon słyszałam "nie denerwuj się na mnie", wtedy to było dla mnie kompletnie niezrozumiałe dlaczego miałabym się nie denerwować na faceta który mnie wystawia. Ale pomijając wszystko przeszło... zdenerwowanie minęło, a my w deszczu szliśmy już dalej razem. Nim się zorientowałam znalazłam się w restauracji, gdzie nawet nie zauważyłam pięknego dużego bukiety przeznaczonego dla mnie. W momencie gdy zajęłam się wąchaniem kwiatów, mój wówczas jeszcze chłopak uklęknął, wyciągnął pierścionek i powiedział to co należy. Niestety nie pamiętam dokładnie co bo bicie serca zagłuszyło mi jego słowa, a oczy które napłynęły mi łzami sprawiły, że wszystko widzę za mgłą. Ale najważniejsze zapamiętałam...TAK... Chyba dla każdego człowieka jest to kolejny etap w życiu, kolejny i bardzo ważny. Ja dzięki temu bardzo dużo zrozumiałam, na nowo odkryłam swoje uczucia i przekonałam się, że życie we dwoje jest piękne...
Dziś bardzo krótki post, krótki bo osobisty, jednakże życzę wszystkim aby jak najszybciej doznali uczucia miłości i jak najczęściej ją okazywali.
Z winkiem i pierścionkiem na palcu wraz już ze swoim narzeczonym wsłuchuję się w piosenkę przy której będziemy tańczyć nasz pierwszy taniec na naszym ślubie "What the world needs now..."
Arrivederrci & Au Revoir
23 listopada 2011
odwieczne "czekanie"
Chyba nic tak nie irytuje i wprawia człowieka w zły nastrój jak bezlitosne czekanie na coś, po coś czy na kogoś. A człowiek całe życie jest skazany na czekanie. Przyszłe matki 9 miesięcy czekają aż zobaczą małego człowieka który zmieni ich całe życie. Niekiedy to czekanie sprawia, że układamy sobie życie tak jak sobie wymarzyliśmy. Możemy 3 lata czekać na człowieka który nie zwraca na nas uwagi, aż w końcu gdy nastanie zrezygnowanie zobaczymy tę iskierkę która zmieni całe nasze życie. Jednakże nie zawsze czekanie jest oznaką jednej z największych cnót. Wszystko się zmienia gdy człowiek zachłannie na coś czeka, coś wymyślonego, wyimaginowanego. Wmawia sobie, że coś dostanie, coś się stanie a w gruncie rzeczy nie ma postaw aby tak sądzić. Otóż mówię to z własnego doświadczenia a mianowicie niespełna 5 lat temu przyszłam do domu ze swoim świeżo zdobytymi uprawnieniami na jazdę autem. To było na początku grudnia. Nie wiedząc dlaczego wbiłam sobie do tej 18-letniej główki, iż rodzice na gwiazdkę kupią mi...auto! Nigdy im o tym nie mówiłam, nie prosiłam ich o to, a jednak miałam nadzieję, że zrobią mi taką niespodziankę. Napisałam w swojej głowie bardzo kaleczący scenariusz. Tak bardzo czekałam na gwiazdkę i na auto, że w pewnym momencie jak zauważyłam jakieś nieznane auto pod blokiem to nie potrzebowałam dużo czasu aby uwierzyć, że to właśnie to auto rodzice mi kupili i przyprowadzili. Tak się jednak nie stało. A dwa lata później sama zapracowałam na swój pierwszy samochód i jestem wdzięczna, że wówczas rodzice mi nie sprezentowali samochodu, bo uczucie kupna czegoś za własne pieniądze o czym człowiek marzył całe swoje życie jest nie zapomniane. Abstrahując od tych pozytywnych aspektów "czekania", trzeba naprawdę być bardzo ostrożnym żeby się nie zranić. Żeby nie napisać we własnej głowie scenariusza na który będzie się czekało bardzo długo, a każdy ruch w drugą stronę żeby nie traktować jako osobista porażkę. Ja teraz już wiem, ze nie mogę się utożsamiać z innymi ludźmi, nie mogę w głowie sobie myśleć "ja na Twoim miejscu..." i czekać aż to zrobi, następnie mieć pretensje, że coś nie wyszło tak jak sobie wymarzyłam. No cóż drodzy Państwo najwyższa pora głowę z chmur zdjąć i zacząć trzeźwo myśleć. Ponieważ jak z kimś żyjemy to nie tylko my piszemy scenariusz naszego życia ani nawet ta druga osoba... Bo to los daje nam najlepszy scenariusz i to on decyduje o tym kiedy i jak długo będziemy musieli czekać na tą iskierkę wymarzoną w swoim życiu...
Dziś wypiłam trochę za dużo wina dlatego też już z pustym kieliszkiem wsłuchuję się w "partyzanta" piosenkę którą całkiem przypadkiem usłyszałam w radiu
P.s. Teraz wiem, ze warto było czekać... bo właśnie spełniłam jedno z marzeń pewnej osoby w postaci wylicytowanego rowary. Niedługo będzie pianino.
Arrivederrci & Au Revoir
29 października 2011
kompleks kobiety XXI wieku
Jak co rano 5:45 słyszę ten znienawidzony budzik. Borykam się z samą sobą aby znaleźć siłę by wstać i pójść do pracy robiąc wiele rzeczy pozbawionych sensu rzeczywistego. Piję kawę, jedną drugą i nagle uświadamiam sobie, że muszę zrobić opłaty w postaci auta, prądu itp. W między czasie muszę wykonać telefon do ZUSu, starostwa, komunikacji miejskiej.Kończę pracę i biegnę do kolejnej pracy w postaci figuranta w celu pomocy pewnemu germaniście. Niczym się nie obejrzałam zrobiła się 17:00. Teraz biegiem ze szkoły i do sklepu po zakupy bo obiad się sam nie zrobi, lecz najpierw trzeba jechać zrobić wywiad środowiskowy do pracy nr. 3 w postaci dozoru. godz. 19:00 jestem w domu. Teraz jestem w swojej 4 pracy i z postaci protokolanta, kuratora, i doradcy nauczyciela przyjmuję postać "Pani domu". Następnie przygotowuje się na 3 dni w szczecinie, całe dnie zajęć i 9 łącznych godz. w pociągu. Chroniczne wykończenie sprawia, że podczas zwyczajnego obierania ziemniaków dwoje ludzi nie ma siły się do siebie odezwać. Człowiek przepełniony pracą, obowiązkami i odpowiedzialnością, chociażby za opłacenie rachunków nie jest w stanie odpoczywać. Myślami ciągle żyje się w stresie i napięciu. A nieraz ten wspaniały, rodzinny posiłek jest przygotowywany przez łzy. Nigdy nie myślałam, że dorosłość będzie tak skomplikowanym procesem. Człowiek powinien nauczyć się odgraniczać pracę od ogniska domowego, jeśli tego się nie nauczy zmiażdży go poczucie obowiązku, stresu wtórnego perfekcjonizmy. Nieraz zastanawiam się dlaczego się tak dzieję, co jest w moim życiu nie tak. Co chwila szukam powodu tam gdzie go nie ma. Wszystkie problemy zrzucam na związek, uważam że to jest cały prowodyr moich problemów. Lecz tak nie jest. Jestem po prostu 22 letnią kobietą z marzeniami, potrzebą założenia rodziny i pragnącą jak niczego na świecie zacząć oddychać... Ten rok nauczył mnie jednego, nie można martwić się za kogoś, nie można kogoś wyręczać we wszystkim i przede wszystkim nie można liczyć na wspaniale zarysowane życie w naszej głowie. Bo wówczas człowiek się niebywale kaleczy. Wierząc w coś co nigdy nie przyjdzie... Chyba większość kobiet w pewnym wieku przeżywa swój własny osobisty kompleks. Trzeba tylko zdrowo nie przekraczać granicy bezpieczeństwa i żyć pragnieniami a nie tylko marzeniami, bo dwa proste zwroty które na pierwszy rzut oka są tak podobne do siebie a tak naprawdę są ta różne. Bo należy pamiętać, ze każdy ma swoje wariactwa ale nasze życie jest naszym pragnieniem do którego dążymy i za wszelką cenę chcemy w nim odnaleźć nasze marzenia oraz zamierzenia...
Tym razem z literatką winka w ręce prawej oraz ze szklanką soku pomarańczowego z lodem wsłuchuję się w "domy z betony"
Kiedyś nauczę się ją grać na gitarze i zadedykuje ją komuś kto będzie obok mnie jak otworze oczy.
Arrivederci & Au Revoir
24 sierpnia 2011
o tym jak warto walczyć o swoją przyszłość i doświadczenie
Właśnie teraz możemy odetchnąć po walce z urzędem pracy, starostwem, licznymi sekretariatami szkolnymi czy też sądowymi. Po wielu miesiącach upartego chodzenia i walczenia o swoją przyszłość zawodową udało nam się i wywalczyliśmy to co sobie wymarzyliśmy. Teraz wiemy, że nie można czekać i zostawiać spaw samych sobie, trzeba chodzić do upadłego. Jak wyrzucają Cię drzwiami to wejdź oknem. Człowiek szczególnie młody i po studiach musi nauczyć się szybko dorosłego samodzielnego życia, bo inaczej dyplom już zawsze pozostanie tylko papierkiem. Dzięki solidnemu odpoczynkowi nabraliśmy siłę do pracy, do pracy w szkole, jako wychowawca i nauczyciel czy też do pracy w sądzie i kurateli. Bo niezwykle ważne jest aby w życiu człowiek robił to co lubi i na co przeznaczył wiele lat edukacji. Teraz nie przeszkadza mi wstawanie do pracy o 5:45, nie przeszkadza mi stres związany z odpowiedzialnością zawodową. Wręcz przeciwnie cieszę się i jestem niesamowicie szczęśliwa! Dlatego warto często wziąć sprawy w soje ręce i nie przejmować się jak urząd pracy nie ma pieniędzy. Bo jak się okazuje pieniądze zawsze da się zorganizować wystarczy tylko chcieć!
Teraz jak i pewnie wcześniej wspominałam mamy nawał wszystkiego ale to dobrze. Bo człowiek gdy pracuje, i robi to co lubi, rozwija się. A w chwili obecnej to jest jedna z ważniejszych rzeczy w życiu. Lecz jest jedna rzecz której muszę się nauczyć żeby normalnie funkcjonować. Stres zostawiać w pracy a w domu być zawsze tym samym człowiekiem co przed pracą. Już jako laik zauważyłam jak bardzo niezdrowe jest przynoszenie pracy do domu, myślenie o niej w sytuacji relaksu.
Walczymy z własnymi frustracjami, uczymy się jak żyć by być szczęśliwymi i wierzymy, że praca nie będzie naszym ciężarem tylko miejscem dzięki którym możemy żyć normalnie jak każda rodzina... a nieraz po prostu trzeba rzucić się w przepaść by zacząć płynąć właściwym nurtem...
herbata i tracy chapman, jej piosenki rozpoczęły nasza historię
Arrivederci & Au Revoir
27 lipca 2011
Odpoczynek - najmądrzejsza funkcja życiowa człowieka
I kolejny cel naszego życia spełniony. Jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami tytułu licencjata!Było ciężko z napisaniem lecz jeszcze ciężej z poradzeniem sobie ze stresem jaki nam doskwierał 10 min. przed wejściem. Ale jak mówi bardzo mądra Pani doktor "10 minut wstydu a tytuł na całe życie" :) Po obronach gdy okazało się, ze mamy spokojne wakacje nie zastanawiając się długo postanowiliśmy odpocząć po wielomiesięcznym stresie spakowaliśmy więc spakowaliśmy rowery, sakwy, śpiwory, namiot i ruszyliśmy przed siebie prosto na Hel ! Droga był ciężka rozpoczęliśmy wyprawę w Kołobrzegu a tam na dzień dobry spotkała nas ogromna ulewa. Momentami byliśmy już bardzo zrezygnowani, ale nie poddawaliśmy się. Byliśmy dla siebie na wzajem motorkami napędzającymi się do rzeczy niemożliwych. Jechaliśmy sześć dni głównie w deszczu, bywało że w błocie, burzy i zimnie. Lecz szczęście jakie nam towarzyszyło wszystko nam rekompensowało. Gdy w pierwszy dzień zmoknięci i wyczerpani dotarliśmy na kamping (który okazał się bardzo drogi) w Unieściu był to niezwykły sukces. Wtedy wyciągnęliśmy nasza malutką kuchenkę i zjedliśmy upragnione klopsiki. Wtedy zauważyliśmy jak ważne jest stanąć na chwilę i odetchnąć, złapać oddech w sumie tylko po to aby na nowo uwierzyć w siebie i powiedzieć sobie "damy radę". I tak mijaliśmy kolejne miejscowości. Jarosławiec, Mielno, Słowiński Park Narodowy, Jastrzębia Góra, Rozewie, Władysławowo, i zaczyna się cypelek. Człowiek dopiero w sytuacjach extremalnych zdaje sobie sprawę na ile jest go stać. Jest w stanie chodzić o 7 rano po wielkiej burzy nad morze i kąpać w lodowatej wodzie z bardzo wysokimi falami. Jest w stanie jeść w kółko to samo i pić tylko i wyłącznie wodę. Spać w najdzikszych miejscach i najdziwniejszych jakimi są lasy, krzaki, obóz harcerski czy też...kościół. Cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy jakimi są promyki słońca, wspólny polowy posiłek, wyschnięte ubrania czy też radość z bycia w miejscu gdzie się jeszcze nigdy w życiu nie było. Takie wyprawy uczą życia i zmieniają punkt patrzenia na świat. Teraz wiemy jak ważne jest mieć wspólne zainteresowania i jak ważne jest szanowanie siebie, bo bez tego nie dalibyśmy rady nawet razem się spakować.
Wiem jedno przeżyłam wspaniałą podróż na Hel, potem statkiem do Sopotu i pociągiem do Sieradza. Zrozumiałam jak bardzo jesteśmy zżyci i zgrani ze sobą. I pomimo wszystkich trudności które nas napotykały to zawsze staraliśmy się mieć uśmiech na twarzy nawet jak był to uśmiech przez łzy... Bo jeśli człowiek w bólu i zrezygnowaniu jest wstanie cieszyć się i uśmiechać to znaczy, że spędza swoje życie tak jak sobie wymarzył i z kim sobie wymarzył.
Z dedykacją dla człowieka z którym pojadę na koniec świata...
A teraz kubek herbaty i myślami odlatuje do świata już rzeczywistego bo on okazał się lepszy od tego wymyślonego...
Arrivederci & Au Revoir
2 czerwca 2011
o sztuce motywacji
Tak się składa, że jestem jedną z wielu studentek borykająca się z końcówką obrony pracy. Nie problem był ja napisać, nie problem był zaliczać przedmioty. Problemem było zmotywowanie się do działania. I tak trwoniliśmy dni, topiąc czas wolny w filmach, kolacjach, winie. Tłumacząc sobie, że ze wszystkim zdążymy bo przecież... jest jeszcze bardzo dużo czasu. Nagle poczuliśmy się jakbyśmy dostali obuchami po głowach. OBRONA już za dwa miesiące trzeba kończyć pracę! No i w końcu przysiedliśmy do naszych resocjalizacyjno - autonomicznych prac. Lecz nie wiedzieć czemu nic nam nie wychodziło. Poświęcaliśmy każdą wolną chwilę, zaprzestaliśmy sprzątaniu, gotowaniu, praniu a nawet spaniu. Tylko, ze skutku nie było widać. Napięcie w nas rosło nieubłaganie. Prowadziliśmy wyścig z własnymi myślami. Pewnego wieczoru któreś z nas powiedziało, że po obronach należy nam się odpoczynek, od wszystkiego... I tak się zaczęło. Zaczęliśmy planować swój odpoczynek (wakacje) a plan wyszedł niesamowity. Z Płot naszego miejsca zamieszkania na rowerach ( z sakwami - 45 L, namiotem, karimatami, śpiworami) jedziemy na Hel, dalej promem z Helu do Sopotu, następnie będą pociągowe przeboje na trasach Sopot -> Malbork, Malbork -> Brodnica, Brodnica -> Łódź, Łódź -> Sieradz, z Sieradza na rowerach do oddalonego o 20 km miasteczka Burzenin, dalej z powrotem do Sieradza i dalej pociągiem. Z Sieradza do Częstochowy tam zostawiamy rowery i już z plecakami wyruszamy do Krakowa, Wieliczki. Następnie udajemy się w nasze ukochane góry. Najpierw Zakopane i Tatrzański PN. Później Magurski i Pieniński. A meta naszej wyprawy to Bieszczady i Solina. Na koniec dostajemy się do Przemyśla i jedziemy do Częstochowy po rowery a następnie pociągiem do domu.
Jak to się ma do tematu...? Otóż jak tylko napisaliśmy sobie karteczce nasz plan, wypisaliśmy co potrzebujemy kupić, zrobić stało się coś na co czekaliśmy odo dawna. Zobaczyliśmy światełko w tunelu. Na chwile obecną mamy praktycznie skończone prace bronimy się na końcu czerwca i początku lipca. Walczymy z zaliczeniami i szukamy pracy na przyszły rok. Jadamy praktycznie tylko spaghetti Carbonara bo na nic innego nie mamy czasu. Ale mamy motywację do przeżycia tego okresu bo jesteśmy w punkcie gdzie za swój cel wyznaczyliśmy sobie spełnienie marzeń... Dla wielu nasza motywacja może okazać się walka z wiatrakami, lecz historia nigdy się nie kończy... może nam uda się je pokonać
Turnau, który dodaje sił do wszystkiego "wiem słowo jak tlen.."
Arrivederrci & Au Revoir
2 maja 2011
o tym jak warto stać się "uczniem" autonomicznym
Jako człowiek z mocno zarysowanym pedagogicznym podejściem do życia, zauważyłam iż niezwykle ważna jest autonomiczna postawa. Oczywiście nie mówimy tu tylko o szkole, nauce. Istnieje coś takiego jak autonomia nauczania - kształcenia, ukazuje nam ona jak pomóc uczniom stać się samodzielnymi ludźmi. Z moim choleryczny, charakterem mogę stwierdzić, iż autonomia jest mi obca. Jednakże odkryłam coś co zostało ukazane kiedyś eksperymentem, a mianowicie powtarzane czynności nabierają sensowności i kształtują nasze nastawienie do tego. Wyobraźmy sobie sytuację, że pieczemy ciasteczka. Nie wyszły nam bo się spaliły, ze złością wyrzucamy całą blachę i jesteśmy źli przez resztę wieczoru. następnym razem cieszymy się, że się nie spaliły jednakże po ugryzieniu ciastka okazują się być surowe, nasza przedwczesna radość wzmogła naszą frustrację, skutek jest tak że całą blachę wyrzucamy do kosza. Pewnego dnia pomyślałam sobie, że... upiekę ciasteczka ! cała rodzina przerażona tym faktem, iż znów zasmakuję rozczarowania nakłaniała mnie bym lepiej kupiła normalne ciastka na wagę które będą cieszyć prawie tak samo a na pewno nie popsują mojego nastroju. Lecz ja nie dawałam za wygraną. Wlałam wszystkie składniki i zaczęłam mieszać. Mieszam i mieszam i mieszam a tu nic...zupa! Nie wiedziałam jeszcze co źle zrobiłam. Ale po chwili doszłam do tego. Zauważyłam, że znacząco pomyliłam się z proporcjami wody zamiast 75 ml dałam 750 ! co w konsekwencji okazało się bardzo zabawnym faktem. Dlaczego o tym piszę? Bo właśnie wtedy zauważyłam jak po wielu próbach, nieudanych próbach upieczenia ciastek gdzie znów mi się nie udało automatycznie zmieniło się moje nastawienie. Tym razem nie rzucałam masą po ścianach, nie krzyczałam, że jestem nieudacznikiem, ani nie płakałam. Po porostu popatrzyłam się na nieudaną masę pomyślałam trudno zdarza się, to tylko pomyłka na przyszłość będę wiedziała. Z całkowitym spokojem wyrzuciłam masę i pomyślałam, że upiekę następne. Teraz z pełnym skupieniem mieszałam wszystkie składniki. Lecz z powodu ogromnego skupienie zapomniałam, iż nadzienie zazwyczaj daje się do środka babeczki a nie na górę. Lecz nie przejęłam się tym! dlaczego? bo teraz już będę wiedziała, że jest różnica między 75 ml wody a 750, oraz że marmoladę lepiej kłaść do środka babeczki. Autonomia która się we mnie obudziła sprawiła, że nie zniechęciłam się do pieczenia i mało tego...wierzę, że w końcu mi się uda.
I tak jest z naszym życiem nie zniechęcajmy się przez parę niedopieczonych czy spalonych babeczek. Nie krzyczmy i nie wpadajmy w furie. Po prostu powiedzmy sobie teraz mi się nie udało... trudno, następnym razem na pewno mi się uda bo wiem co zrobiłam źle. A na tym po części polega nasze życie na nauce na własnych błędach...
Szukając miłej, spokojnej dosyć wiosennej piosenki przypomniałam sobie o pani Izabeli Trojanowskiej. "I stało się" piosenka, która sama we mnie śpiewa...
Arrivederci & Au Revoir
21 kwietnia 2011
O tym jak łatwo zniszczyć człowieka...
Rozdrażnienie, nerwy i jeszcze raz nerwy. Stoję na skraju słoika i zastanawiam się kiedy w końcu dojdzie do mnie ostatni podmuch nienawiści, który sprawi, że stracę równowagę i poddam się, spadając w dół... Nic tak człowieka nie boli jak świadomość, że jest się znienawidzonym prze kogoś, a jeszcze bardziej boli gdy przez to rozwalamy swoje życie. Do stracenia mam dużo, jednakże ciągle tego nie widzę. Krzyczę, przeklinam, kłócę się odbijam się jak piłeczka ping-pongowa. Nie umiem znaleźć równowagi. Sytuacja sprawiła, że stałam się wrakiem, strzępem człowieka z tak zdewastowanymi nerwami, że nie potrafię spokojnie w sklepie za pytać się dlaczego nie mam mojej ulubionej czekolady. Tkwię w samym sednie horroru. Idą święta a ja zastanawiam się kiedy one się skończę... Swój ból przelewam na osoby postronne, to na nich się wyżywam, pokazuje im jak bardzo jestem zła, jak bardzo jest mi źle. Takim sposobem tracę kolejne osoby. Siedzę w czterech ścianach z różnymi myślami, z milionem pomysłów na dzień dzisiejszy, co zrobić żeby go przeżyć. W każdym bądź razie już jest za późno znalazłam się na denku słoika i ciągle zastanawiam się jak mam z niego wyjść... Może powinnam przestać się przejmować pewnymi sprawami... ludźmi... uwierzyć w to, że mam swoje życie, mam swoją rodzinę. Więc jest w idealnym stadium rozwalania sobie życia. Stałam się potworem niezdatnym do współżycia. Niszczę wszystko co spotkam na drodze, a najgorszy jest żal, żal że zostałam pokrzywdzona. Dużo robię, dużo obiecuje, jeszcze więcej wymyślam tylko po to żeby uwierzyć, że będzie dobrze... Tak na prawdę, zapominam o fakcie, że swoim zachowaniem niszczę kogoś kto twardo staje przede mną murem i broni mnie przed koszmarami, strachem, bólem... Nie doceniam tego co dla mnie ktoś robi. Czuje się na tyle wyniszczona, że przestałam to dostrzegać. Mam wrażenie, że jestem głupim ping-pongiem, zdobywam punkt w secie ciesze się, po czym zauważam że się przeliczyłam i piłeczka leci ponad stół. Nieraz jet nam ciężko, mamy wrażenie że życie nam się wali... Nikt tak naprawdę nie kwestionuję, że to nie jest prawda. Ale jaki jest sens w kopaniu sobie grobu i wbijania gwoździ do trumny? Często świadomość psychicznej, mentalnej samotności jest na tyle silna, że odcinamy się od dotychczasowego świata. Żyjemy w swoim własnym wyimaginowanym świecie, do którego nie wpuszczamy wrogów, a że w tym momencie każdy jest dla nas wrogiem ( nawet człowiek, który stara się pomóc )to nie wpuszczamy nikogo. I tak zaczynają się nasze stany depresyjne, problem ze snem, z apetytem. Przywdziewamy różne postacie ( np. kury domowej )żeby tylko ktoś zapomniał o naszym istnieniu. Na końcu pojawia się totalny egoizm, brak szacunku do ludzi z którymi się żyje. Nie widzi się już u nich żadnych zalet, istnieją tylko wady... I tak człowiek wyniszczony psychicznie, nerwowo i fizycznie nieświadomie niszczy życie swoje i tej osoby czyli życie ich własne. Nagle zatrzymuje się zdaję sobie sprawę co robię, rzucam się jemu na szyję i przepraszam... ile tak jeszcze potrwa? nie wiem...ale nie chcę tak żyć... nie chcę krzywdzić ludzi których kocham. Wiem jedno w momencie kiedy będę patrzyła na "kogoś" jak na ostatniego wroga, zmuszę się do uwierzenia w prawdę... to jest mój anioł który uratował mi życie, nauczył mnie żyć, i ciągnie dalej nasze wspólne życie w momencie kiedy ja się już poddałam. Mam wspaniałe życie i będę miała, już mam wspaniałą rodzinę, tylko muszę to dostrzec i docenić. Bo mało kto wytrzymał by taki koszmar przeszedłby taką drogę tylko po to, żeby za godzinę zauważyć wzrok który ma w sobie więcej nienawiści do siebie niż cokolwiek innego. Nie przelewać złości na innych, a właściwie zapomnieć o niej wyprzej ją ze swojej psychiki. Zacząć żyć... stanąć przed nim i ze łzami w oczach z pełną świadomością powiedzieć wróciłam... i nigdy nie pozwolić sobie mentalnie odejść. Mam dla kogo żyć, mam swojego anioła, który ciągle przylatuje nad słoik i mnie z niego wyciąga... dlatego właśnie warto żyć...
Kawa i piosenka która nie wymaga żadnego komentarza...
Arrivederci & Au Revoir
8 kwietnia 2011
budzik - największy nietaktowny morderca
Postanowiłam napisać coś na temat, który nigdy nie był dla mnie problemem. Do czasu...gdy pojawił się w moim życiu przymus, obowiązek jeżdżenia pociągiem co tydzień, później 2-3 razy w tygodniu do Słupska o 4:20. Co się wiązało z pobudką o 3 w nocy. Zasypiałam średnio 23-24. Byłam tak zmęczona i spragniona snu, że zamiast spać marzyłam o tym żeby te trzy godziny trwały 12 godz. Nagle zauważyłam, że udało mi się zasnąć a tu bach! ten okrutny, nieprzyjemny, znienawidzony przez lata budzik! Sięgam prawą ręką po telefon, wyłączam budzik. I teraz zaczyna się bitwa z samą sobą. Leżąc twardo jak kłoda pod wspaniałą i ciepłą kołdrą moje myśli krążą wokół wielkiej kontemplacji "może nie muszę jechać", "może zaczynam być chora? coś ostatnio za dużo kichałam, bezpieczniej będzie jak zostanę", "muszę zostać przecież jak mnie nie będzie w domu to świat się zawali". I tak leże 30 min. po czym osoba życzliwa wstaję i przybiera postawę kata... zaczyna się od największego bólu. Światło. lecz potem okazuje się, że jest jeszcze gorzej. Bez skrupułów ostaje ze mnie zdarta kołdra. Jest mi zimno. Czuje się jak mały zziębnięty chomik. Później są prośby, groźby krzyki żebym wstała. I stało się. Mój poziom nastroju wynosi -100. Zła głównie na to, że tym razem nie udało mi się oszukać samej siebie - wstaje. I siadam. jest za ciężko żeby nagle zacząć robić coś pożytecznego. Mój kat okazuje się człowiekiem, zaczyna mnie ubierać ja w tym momencie myślę "może on nie chce źle, chyba nie powinnam być już taka oschła". Ubrana idę na pociąg, przesypiam całą trasę, parę razy nawet trochę trasy ponad, co w konsekwencji sprowadziło się do problematycznego powrotu. Tak na prawdę post miał nosić nazwę "jak poradziłam sobie z wczesnym wstawaniem" lecz szybko sobie uświadomiłam, że sobie nie poradziłam. Lecz jest w tym wszystkim druga strona lustra. Jaki procent ludzi nie lubi wstawać rano do pracy ? - duży, jaki procent ludzi nie lubi swojej pracy ? - jeszcze większy. Otóż tu może znajdywać się sedno problemu. Nasz organizm, nasza psychika broni się przed czymś czego nie chcemy, lecz wiemy, ze musimy. A ludzie z natury nie lubią musieć wolą chcieć. Tak było ze mną. W pewnym momencie nienawidziłam jeździć do Słupska, dostawałam białej gorączki i to nie był mój problem ze wstawaniem tylko z czymś co "muszę". Swoją tezę krótko uargumentuję. Ostatnio wybraliśmy się w bory Tucholskie. Wymagało to ode mnie pobudki 4:40. Usłyszałam budzik. Wstałam jak skowronek, wzięłam prysznic, przygotowałam prowiant, herbatę, spakowałam plecaki i poszłam obudzić mojego partnera. Byłam niesamowicie szczęśliwa. I nie przeszkadzało mi, że wstałam nad ranem - bo chciałam, nie musiałam. Więc dla swojego zdrowego trybu życia CHCIEJMY nie zmuszajmy się.
A na dobranoc polecam "kołysankę"
Arrivederci & Au Revoir
18 marca 2011
chcę żyć...nie istnieć !
Wstaje 6:00, myje zęby, jem śniadanie, sprzątam, zmywam, karmię rybkę. Wsiadam w auto i gdzieś tam jadę bo może coś tam potrzebuje. Wracam patrze na zegarek, 12:00 - wypadałoby zjeść obiad, później pozmywać, odpocząć po obiedzie. Coś tam porobić zjeść kolację i pójść do łóżka. Ten schemat idealnie przypominał mi o nierozerwalnym fakcie codziennej egzystencji człowieka. Każdy z nas "jest", istnieje, prowadzi tryb zgodny z własnymi wartościami, normami, upodobaniami. Lecz często istniejąc zapominamy żyć. Ja już od dawna porzuciłam istnienie. Teraz ŻYJE pełną parą ! A jaka jest różnica między istnieniem a życiem, taka jak między wegetacją a rozwojem. Człowiek wstaje rano uśmiechnięty wie, że będzie miał wspaniały dzień bo zje zupe mleczną w ulubionej zielonej miseczce, bo wyjedzie na 25 km. marsz po Borach, bo zaśnie w ulubionym połamanym łóżku. Trzeba odnajdywać radość z chwili, umieć dawać sobie poczucie spełnienia i uczucie, że się "żyje" . Nie można popaść w rutynę. Nie wolno nam zapominać o swoim szczęściu, zainteresowaniach, radości, wtedy automatycznie zapominamy... żyć... Warto odczuć ból w nogach po marszu bądź przejażdżce rowerowej, wtedy wiem, że warto było dać sobie taką przyjemność. Ugotować coś czego nigdy się nie gotowało, ze świadomością że może komuś zasmakuje. Wiem jedno nie dam się ukorzenić. Nie doprowadzę się do rutyny, do zmechanizowanego trybu życia. Jestem tylko człowiekiem, ale tak naprawdę jestem... aż człowiekiem... odpowiedzialnym za własne życie, życie które w moim wyobrażeniu jest surrealistyczne, lecz zrobię wszystko aby było prawdziwe... bo marzenia.. są warte świeczki
Pisząc przypomniała mi się piosenka z czasów gimnazjalnych, która wówczas była bardzo mi bliska i ważna. Z herbatą zieloną w ręku odsłucham ostatni już raz tej nocy "marzenia" a później z nimi w głowie pójdę do łóżka...
Arrivederci & Au Revoir
7 lutego 2011
Długo wyczekiwany zapach dzieciństwa....
Zabawne... od pół roku mieszkam w mieszkaniu, mieście którym spędziłam 3/4 swojego dzieciństwa. Wyremontowaliśmy pokoje urządziliśmy...jest pięknie. A ja tego miejsca nie poznaje. Z początku było mi kompletnie obce, zimne, wręcz sterylne. Nie odczuwałam tej radości gdy jako 6 latka wpadałam z krzykiem do mieszkania dziadków. Nawet nie wiedziałam że tych parę ścian można zmienić tak nie do poznania. I tak żyliśmy przez pół roku. Ja przyzwyczaiłam się do tego, że to co stworzyliśmy jest nasze, i nie ma w tym cienie przeszłości. Człowiek w pewnym momencie musi zapomnieć o sentymentach, przeszłości, musi na nowo ułożyć sobie życie w taki sposób aby było mu dobrze... Ciągły stres, zapominanie o złapaniu tchu, brak oderwania się od obowiązków, od codzienności sprawił, że zagalopowaliśmy się. Zapomnieliśmy odnajdywać szczęście w takich prostych rzeczach jak wspólny posiłek, spacer, mieszkanie, spłacone długi. W sytuacjach gdy zapomina się o szczęściu człowiek zaczyna żyć jak robot, a co gorsza zaczyna kłócić się z drugą osoba w sposób tak bezsensowny, mechaniczny, że nie wiadomo o co...dla zasady... Pochłonęła nas potrzeba urządzenia mieszkania, zarabiania pieniędzy. Nierzadko rozmowy sprowadzały się do podstawowych zwrotów.
Nagle obudziłam się i zdałam sobie sprawę z bezsensowności takiego zachowania. Zmusiłam się do wstania z uśmiechem co okazało się bardzo proste, zaczęłam szanować potrzeby innych co sprowadziło się do kompletnego braku przyczyn kłótni, a uszeregowało nasz dzień. Przestaliśmy pędzić... zatrzymaliśmy się zobaczyliśmy jak dużo już mamy. Zrozumieliśmy co zatracamy. Zrozumieliśmy, że w życiu trzeba odnajdywać czas na przyjemności i radość. Pewnej niedzieli wybraliśmy się na spacer, nad naszą Regę. Wtedy znów poczułam, że latam... A wchodząc do naszego mieszkania poczułam coś czego nie czułam od 10 lat... zapach dzieciństwa
Kawa... i piosenka która przypomina mi o tych pięknych latach...
Arrivederci & Au Revoir
18 stycznia 2011
ból i cierpienie pojęcie "niewymawialne"
Nie zastanawiając się nad sensem słów nierzadko, nieświadomie wypowiadamy je w sposób bardzo kaleczący dla innych. Narzekając... uważając, że moje problemy są najważniejsze, że to mi jest tak na prawdę źle..., że to mną mają się zajmować inni. Otóż wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, każdy z nas traci siły, cierpliwość, odczuwa ból i cierpienie. Tylko jak przeżyć taki okres nie przewracając do góry nogami życia naszych bliskich? Wydaje mi się, że najważniejsze jest znalezienie, a być może wyznaczenie sobie złotego środka. Nie udawajmy, ze jest wszystko w porządku w momencie kiedy nie jest, nie róbmy czegoś ponad siły bo to się skończy nie powodzeniem. Ale najważniejsze... nie zakładajmy, że kończy się świat... że to na nas spadły największe klęski tego świata. Mając głupie 37,7 stopni C. jesteśmy tak marudni, że naszym bliskim się żyć odechciewa. Owszem jestesmy chorzy i mamy prawo źle się czuć, ale pamiętajmy że nasz stan jest tylko chwilowy. Połkniemy aspiryne i będzie wszystko w porządku. Nieraz najprostsze rozwiązania są tymi najlepszymi. A idąc z bólem głowy do swojego chłopaka i marudząc mu jak bardzo nas boli... cieszmy się! bo mamy na tyle szczęścia, że jesteśmy w stanie sami powiedzieć o swoim bólu. Każdy przeciętny człowiek ma możliwości walczyć ze swoim samopoczuciem, trzeba to tylko umieć i... zrozumieć... i być wdzięcznym. Bo większości z nas tak naprawdę nic nie jest i sami jesteśmy w stanie to sobie uzmysłowić. Gdy uświadomimy sobie fakt, że miliony ludzi cierpi leżąc i nie jest w stanie powiedzieć nic o swoim bólu i cierpieniu... zdamy sobie sprawę z irracjonalości naszych problemów. My jesteśmy w stanie sobie pomóc...oni są zdani na własną wytrzymałość fizyczną i psychiczną...
Kawa dopita, tym razem z cykorią... i w tle piosenka, która przyprawia mnie o dreszcze
Arrivederci & Au Revoir